Halina Sychta | Na klienta trzeba zasłużyć

Halina Sychta

 

  • Sklep Mięsny Jan Sychta
  • Hala Płaska, box 101

 

TYTUŁ: Na klienta trzeba zasłużyć

Z Haliną Sychtą nie jest łatwo. Na prośbę o rozmowę odpowiada krótko: – Nie mam czasu.

Pytanie, kiedy znalazłaby chwilę, kwituje: – Nigdy.

Wstaje o trzeciej rano, z Miechucina do Gdyni jest ponad 50 kilometrów, droga z domu na Halę zajmuje więc około godziny. Na miejscu trzeba rozebrać półtusze, rozpakować towar, ułożyć w ladach chłodniczych na stoisku. O ósmej zjawiają się klienci i – w różnym natężeniu – przychodzą do 17. W piątki i w soboty właściwie cały czas stoi kolejka, w inne dni jest trochę lżej, ale co parę minut ktoś o coś pyta. Droga powrotna trwa dłużej, bo wypada w godzinach szczytu, nieraz godzinę zajmuje sam tylko przejazd przez Gdynię. W domu je obiadokolację, chwila telewizji, wymiana zdań z domownikami i około 21. trzeba spać, bo o trzeciej po północy znów zacznie się dzień. W niedziele kładzie się o 18.

Rozmawiamy w przerwach między klientami, a po resztę wiadomości pani Halina wysyła do męża, Jana Sychty. Pracują przecież razem. Ściślej: gospodarstwo rolne w Miechucinie należy do braci Sychtów, wraz z żonami prowadzą ubojnię i masarnię oraz cztery sklepy na Hali i po jednym w Wejherowie i Rumii. W biznesie pomagają dorosłe dzieci, które wkrótce mają przejąć gospodarstwo. Stoisko, w którym sprzedaje pani Halina było ich pierwszym sklepem – istnieje na Hali od trzeciego lutego 1993 roku, na otwarciu była ówczesna prezydentka Gdyni Franciszka Cegielska. I tutaj wciąż jest najwięcej klientek i klientów.

– 80 procent stanowią nasi stali klienci – mówi Halina Sychta. Jan pamięta, że na początku kupowali dużo, bo – zachłyśnięci luzem po kartkach – chcieli się po prostu najeść. W kolejkach patrzyli, co biorą inni i apelowali, by sprzedawać po jednej sztuce, żeby starczyło dla wszystkich. Nie byli przyzwyczajeni, że mięso po prostu jest. Na początku lat 2000. odpłynęli do supermarketów, teraz wracają, bo wiedzą, że tu znajdą mięso i wędliny dobrej jakości i rodzimej produkcji. – Niedawno klientka pytała, czy mamy własne mięso, bo ona chciałaby kupować polskie – Halinę cieszy ta tendencja, jednak jest ostrożna w optymizmie. – Chcą wspierać nasze rolnictwo, ale jeszcze daleka droga do tego, by była to powszechna postawa.

– Przychodzą do nas z pokolenia na pokolenie – dodaje Jan. – Chętnie opowiadają. O życiu, o chorobach, codzienności. Z takich rozmów czasem wynika coś więcej niż chwila oddechu. Jedna z klientek poleciła na przykład Halinie dentystkę. Inna zaprosiła do swojego zakładu fryzjerskiego w Gdańsku Oliwie – od lat Halina czesze się tylko u niej. 

– A o polityce coś mówią? – pytam.

– Raczej nie. Zresztą, jeśli chce pani stracić klienta stracić, to wystarczy wdać się w dyskusję o polityce. Kiedy ktoś próbuje, ja tylko przytakuję. Na klienta trzeba sobie zasłużyć.

– Czym?

– Na początek starczy nazwisko, ale potem tylko jakością.  

Nad jakością pracują od blisko 30 lat, odkąd zdecydowali się na produkcję mięsa. Wcześniej specjalizowali się w truskawkach. Najpierw postawili ubojnię, z czasem – gdy okazało się, że zostają szynki wieprzowe – zbudowali masarnię. – Mamy wszystko, co można wymyśleć – mówi Jan. – Salceson ozorkowy, szynkę polską, kiełbasę szynkową, metkę.

 

 

 

 

Wystawa Halo Portrety
Zofia Brunka | Sztuka kontrastu
Halina Sychta | Na klienta trzeba zasłużyć
Janina Gorzycka-Olkowska | Chleb to podstawa
Jadwiga Mielicka, Ewa Jaworska | Gdynianki
Danuta Słowy | W pięknie
Levik Grigorian i Marzena Włodarska | U Pana jest wszystko
Dariusz Sierant | Nie nudzę się
Anna Wodzyńska | Wbrew regułom
Bożena | jak w rodzinie
Człowiek Sroka | Waldemar Pietrzak

 

Współpracują z sąsiadami – część mięsa pochodzi z zaprzyjaźnionych hodowli. Współistnieją też oczywiście z kupcami na Hali. Nie bardzo intensywnie. Nie usłyszę od nich porad, gdzie są najlepsze ogórki, a dokąd iść po buraki. Owszem, kupują na Hali owoce i warzywa, ale resztę zakupów robi w Miechucinie synowa – na niej spoczywają obowiązki domowe. Oni nie mają czasu. Siłą rzeczy przez tyle lat nawiązali jednak jakieś życzliwe znajomości, jest na Hali parę osób, które zapraszają do domu. A mieszkają w samym środku piękna Kaszub. Las, jezioro, cisza – wszystko tam mają.

Jan przyznaje, że z powołania jest rolnikiem. Zawsze lubił pracować w polu, a ubojnia i handel przyszły trochę przypadkiem. – Każdy w życiu dostaje swój czas. Taką szansę, myślę, dostaje się tylko raz, więc trzeba wykorzystać – mówi. Dla nich taką szansą był właśnie handel. Gdy okazało się, że przyniósł powodzenie, Jan zaczął traktować Halę niemal jak dom. – Jeśli coś się popsuło, to naprawiałem za swoje pieniądze. Jeśli zużywają się lady, to kupuję nowe, żeby było ładnie. Zmieniam tak jak meble w domu – wyjaśnia.

Gdy z rzadka mają czas na wypoczynek, jadą w góry. – Dzięki naszemu proboszczowi zwiedziliśmy Włochy, Ukrainę, Litwę – mówią. – Sami jeździmy w Tatry. Obeszliśmy całe.

Halina zapowiada wprawdzie, że już nigdzie nie pójdzie, bo stawy w kolanach trochę wysiadają, ale Jan będzie ją przekonywał. Zastrzyki, rehabilitacje i regularne ćwiczenia wyraźnie pomogły.

Wydaje się zresztą, że praca w sklepie mięsnym wymaga co najmniej takiej krzepy jak wspinaczka. Nie dość, że cały dzień na nogach, to od czasu do czasu trzeba przekroić coś naprawdę twardego. Sama widziałam, jaki zamach tasakiem robi Halina, by przekroić żeberka. Ona, po swojemu, bagatelizuje. – Przecież tusze rozbiera kolega, dla mnie byłoby to za ciężkie.

Wśród wędliniarskich delikatesów w asortymencie Sychtów jest, jakże by inaczej, Szynka Jana.

– A Haliny? – dopytuję.

Jan Sychta obiecuje pomyśleć, co da się zrobić.